Jubileusz Tarnowskich Zakładów Osprzętu Elektrycznego „Tarel”

Józef Sztorc, znany przedsiębiorca i rzemieślnik z Woli Rzędzińskiej, otrzymał prestiżową nagrodę, Szablę imienia Jana Kilińskiego, podczas Święta Rzemiosła. To najwyższe wyróżnienie przyznawane przez środowisko rzemieślnicze. Józef Sztorc jest właścicielem Firmy Tarel, która zajmuje się produkcją i sprzedażą m.in. osprzętu elektrycznego. Firma istnieje już 55 lat i jest jedną z najstarszych i najbardziej renomowanych w regionie. Zapytaliśmy Józefa Sztorca o sekrety jego sukcesu i doświadczenia związane z prowadzeniem własnego biznesu, ale i z działalnością społeczną i polityczną. 

- Jak zaczęła się Pana przygoda z rzemiosłem?

- Ja pochodzę z rodziny, gdzie nie było tradycji rzemieślniczych, moi przodkowie, tych których pamiętam i tych co słyszałem z opowiadań, to byli raczej ludzie związani z rolnictwem i uprawą roli. U mojej prababci na Pogórskiej Woli (bo pradziadka nie dane mi było zapamiętać) była gospodarka o powierzchni 100 morgów – jak na dawne czasy to było największe gospodarstwo. Ja od młodych lat, od czasów które pamiętam pracowałem w gospodarstwie z rodzicami u babci i innych krewniaków. Była to praca bardzo ciężka, w świątek, piątek i niedzielę. W naszych stronach ziemie były kiepskie, IV, V i VI klasa, gdzie rosło żyto, owies i ziemniaki, a pszenica czy buraki się nie rodziły, bo były za słabe gleby. Ja „katając” w gospodarstwie i obserwując innych ludzi na wsi, tych co pracowali np. na kolei, to zazdrościłem im tego, że nie muszą tak „kataić” jak my, że nie muszą w niedzielę robić koło świń, czy paść krów. Po szkole to tam człowiek zbyt wiele nie umiał, ale brał mnie do roboty Pan Julian Taraszka, wspaniały elektryk, uczył mnie i doradzał. Tak praktykowałem u niego 5 lat, aby zdobyć możliwość otwarcia własnej firmy. Przez te 5 lat pracowałem nielegalnie, bo wtedy inaczej się nie dało i dopiero po tych pięciu latach otrzymałem pierwsze zezwolenie na wykonywanie rzemiosła pt. „Potwierdzenie zgłoszenia wykonywania rzemiosła” z datą 1 kwietnia 1973 r. i od tego czasu działałem już legalnie. Dziś to ponad 55 lat działalności gospodarczej i rzemieślniczej.

- Jakie były największe wyzwania i sukcesy w Pana działalności gospodarczej?

- Od początku była walka o wszystko, o robotę, o materiały, walka z władzami, bo nie było to tak jak dzisiaj. Nie było materiałów, nie było narzędzi, nie było ludzi do pracy, bo do roboty do rzemieślnika – a nazywano nas prywaciarze – niezbyt się garnięto. Ja jestem dość uparty i tak po trochu dążyłem do celu. Najpierw przyjąłem jednego ucznia – Marka Pacochę, później drugiego, bo robiliśmy już we troje, a w 1972 roku kupiłem sobie motorower marki Komar, który dziś jest głównym rekwizytem w firmie Moi rodzice też byli tego świadomi, bo posłali mnie do Tarnowa do nauki do Technikum Chemicznego do Mościc. Mimo że chodziłem do szkoły, to popołudnia i święta pracowało się na roli i w gospodarce. Pragnąłem się od tego wyzwolić i szukałem innego sposobu na życie. Na wsi w sezonie można było coś zarobić przy młocce, kopaniu ziemniaków czy zbieraniu borówek i jagód, ale to było tylko sezonowe, tak nie było innej możliwości zarobku. Chodząc do Technikum rwałem się do jakiejś innej roboty, innej niż w gospodarstwie. I tak jak ukończyłem 18 lat, to zrobiłem pierwszą robotę na własny rachunek, a było to skoszenie trawy wokół parowozowni w Tarnowie. To były pierwsze zarobione przeze mnie samodzielnie pieniądze. Znajomy mojego taty, pan Adam Soboń, jakiś naczelnik na PKP, widząc jak ja się rwę do pracy, pomógł mi i wkręcił mnie do przeładunków wagonów na rampie kolejowej. To była bardzo ciężka robota, ale dobrze płatna. Często po szkole chodziłem na rampę do przeładunków często w sobotę i niedzielę (w soboty była jeszcze wtedy nauka). Po ukończeniu szkoły poszedłem na studia zaoczne na WSI w Rzeszowie i przyjąłem się do pracy w Tarnowskich Zakładach Ceramiki Budowlanej. Jakoś wiązałem jedno z drugim i spodobała mi się praca w swoim wyuczonym fachu elektryka. W 1977 roku uśmiechnęło się do mnie szczęście, bo dostałem talon na samochód, a była to Skoda 105 L. Byłem bardzo szczęśliwy. Tak budowałem firmę, co roku coś się kupowało, nowe maszyny, środki transportu, tak, że dziś w posiadanych firmach zatrudniam dużo ponad tysiąc osób. W firmach mamy też piękne i nowoczesne linie produkcyjne oraz nowoczesne wyposażenie.

- Jakie są główne produkty i usługi oferowane przez Pana firmy?

- Działam na kilku rynkach. Na początku były to usługi z branży elektrotechnicznej, budowa sieci elektroenergetycznych, poszerzone następnie o produkcję osprzętu elektrotechnicznego, łączeniowego, folii ostrzegawczych i termokurczliwych, produkcję spożywczą w zakresie mrożenia owoców i warzyw, produkcję soków owocowych, dżemów, marmolad, powideł, nadzień cukierniczych, wykonywanie usług składowania, tłoczenia i produkcji lodów, wykonywania usług transportowych, usług zbioru owoców i warzyw kombajnami,turystyką, wypoczynkiem, hotelarstwem oraz usługami rehabilitacyjnymi. Ostatnio otworzyłem Centrum Badawczo-Rozwojowe Elektrotechniki i Laboratorium Badawcze Elektrotechniki. Prowadzimy też własną kotłownię o mocy 50 MW.

- To dość szeroki wachlarz usług i produkcji. Da się to wszystko pogodzić?

- No tak, ale to jakoś tak szło, budowało się ciągle, i tak powiem, że sam czasem wpadam w zadumę, jak to się udało zrobić.

- W jakich miejscach w kraju prowadzi Pan działalności gospodarcze?

- Centrala jest w Woli Rzędzińskiej i Jodłówce-Wałkach, ale tak to jest Zakopane, Stegna Gdańska, Kołobrzeg, Nakło nad Notecią, Leżajsk, Koprzywnica i Stara Wieś, a były jeszcze w Szczytnie, Lubaczowie, Biłgoraju i Frampolu. Jakoś to się tak budowało, no i jest, funkcjonuje, ludzie pracują i wszystko OK.

- Jak Pan to wszystko zrobił, bo doba ma przecież tylko 24 godziny

- No sam sobie zadaję to pytanie: Jak? Początki nie były łatwe, ale człowiek jest uparty, ambitny i dąży do celu. Ja tak robiłem. Muszę tu oddać hołd mojej rodzinie, małżonce, która mi pomagała i wspierała, często również w trudnych chwilach. Mamy czworo dzieci i tak jak każdy od małego pracował w firmie i dziś to wspaniali menagerowie i zarządcy. Bez nich nie dałbym rady tego biznesu prowadzić. Jak padło wcześniej, doba ma 24 godziny, a ja już niestety mam też parę lat, o czym zresztą staram się nie myśleć.

- Jak wygląda współpraca z innymi firmami, jakie z tego są korzyści, ale pewnie i kłopoty?

- Trudne pytanie, ale powiem tak, że najprościej jest w turystyce, przychodzi klient, płaci i odchodzi, trochę gorzej w produkcji spożywczej, bo tam są 30-dniowe terminy płatności, ale rynek trudny, specyficzny, bo towar jest przechowywany i dystrybuowany w temperaturze około minus 28 stopni Celsjusza, co sprawia określone trudności. Te produkty eksportujemy do około 40 krajów na świecie, począwszy od USA, Egiptu, Europy Zachodniej, krajów byłego obozu socjalistycznego, jak Gruzja, Kazachstan, Uzbekistan, Litwa, Łotwa, Estonia, Węgry, Czechy, Słowacja, Rumunia i jeszcze kilka innych. Rynek ciężki, rygory temperaturowe, sanitarne bardzo wyśrubowane, ale jakoś dajemy radę. Specyficznym rynkiem jest rynek elektryki, gdzie terminy płatności dochodzą do 150 dni, olbrzymia konkurencja z Chin, Indii, Turcji, ale i z Zachodu, ale dajemy radę jakością, górujemy terminowością dostaw, rzeczową i pełną obsługą odbiorców. A eksport wyrobów elektrycznych to głównie Ukraina, Litwa, Łotwa, Słowacja, Czechy, Włochy, Serbia, Niemcy, Wielka Brytania. Rynek ciężki i wymagający. Eksport wyrobów spożywczych to około 70% produkcji, a elektrycznych to około 15%. W kraju kooperujemy z około 900 odbiorcami. Surowce i towary do produkcji kupowane są w 95% u polskich dostawców, no i nie zatrudniamy obcokrajowców.

Drugim dziełem, którym się szczycę, to utworzony przeze mnie 25 lat temu Zakład Aktywizacji Zawodowej, który jest dziś drugim co do wielkości ZAZ-em w Polsce, zatrudniającym prawie 140 osób, w tym 100 osób z pierwszą grupą niepełnosprawności.

Ciąg dalszy wywiadu w następnym numerze.